W ogrodzie, gdzie wiatr ma swoje ścieżki, a poranki budzą się mgłą o zapachu wilgotnej ziemi, istnieje ciche królestwo, w którym nie rządzą drzewiaste olbrzymy, nie panują w nim tulipany, ani nawet róże nie zdobywają palmy pierwszeństwa. To królestwo traw ozdobnych — delikatnych, lecz dumnych, prostych w formie, ale też bogatych w rytm magicznego pulsu.
Ich historia nie jest głośna. To opowieść o szeleszczeniu, o drżeniu na wietrze, o subtelnej obecności, która — jeśli dobrze się jej przyjrzeć — potrafi odmienić całe oblicze ogrodu.
Rubrum — czerwona dama na wysokich obcasach
W doniczkach pod domem, od południowej strony, tuż przy ogrodzeniu, w bardzo jasnym miejscu skąpanym słońcem, królować mają dwie rozplenice, z których jedną jest rozplenica japońska ‘Rubrum’. Nazywam ją czerwoną damą. Jej liście mają barwę dojrzałego wina, a wiechy przypominają pędzle zanurzone w purpurze. Każde drgnienie wiatru wprawia ją w taniec — powolny, zmysłowy, pewny swojej urody.
Ale dama ta jest wymagająca, nie znosi mrozu. Gdy przychodzi jesień, a noc niesie przedsmak zimy, muszę znieść ją z ogrodu pod dach niczym księżniczkę z wysokiej wieży. Schronienie znajduje w piwnicy, gdzie przeczekuje mroźne tygodnie jak w zamkowej komnacie.
To trawa sezonowa w naszym klimacie — ale za ten jeden sezon oferuje spektakl, którego próżno szukać gdzie indziej. Nie jest jednak wcale przesądzone, że nie zaoferuję jej stałego stanowiska w gruncie. Będzie to dla niej test wytrzymałości. Nie zostawię jej jednak bez należnego wsparcia – pierzynę zimową na pewno dostanie.
Red Head — siostra z chłodnej krwi
Jej siostra, Rozplenica ‘Red Head’, mniej wyniosła, bardziej stabilna. Jej kwiatostany pojawiają się późnym latem jak burze w lipcu — nagle, z rozmachem, i zostają na długo. Purpurowo-szare, miękkie jak futro lisa, łapią poranne światło i błyszczą jak skrzydła świetlików.
Ona nie potrzebuje tylu czułości co Rubrum. Wytrwa w donicy do pierwszych przymrozków, a jeśli zapewnię jej słoneczne stanowisko i głęboki oddech ziemi — wróci kolejnej wiosny z nową werwą. I taki jest dokładnie plan – siostrzyczki muszą trzymać się razem.
Miskant ‘Dronning Ingrid’ — władczyni mgły
Wśród królowych i księżniczek południowej rabaty „doniczkowej”, umieściłem władcę, który ma trzymać w ryzach te kapryśne panny. W jednej z doniczek rośnie Miskant chiński ‘Dronning Ingrid’. Wysoka, zgrabna, z lekko pochylonym karkiem — jakby niosła ciężar korony. Jej liście przybierają purpurowy ton, a wiechy unoszą się nad nią jak tiara, utkane z mgły i światła.
To trawa z charakterem. Nie narzuca się, ale gdy zakwitnie, cała przestrzeń wokół niej zdaje się podporządkowana jej rytmowi. Kołysze się w sposób królewski — nie nerwowo, lecz z godnością. Dokładnie tego od niej oczekuję — koncentrowania na sobie uwagi, gdy cały jej harem dookoła szeleszcząco potańcuje.
Na łące kwietnej — tam, gdzie natura ma ostateczne zdanie
Daleko poza ukształtowanymi rabatami, w części ogrodu, którą zostawiłem dzikim marzeniom, żyją inne trawy. Na ścianie wschodniej działki powstała półdzika rabata tymczasowa, będąca formą pośrednią między zaniedbanym trawnikiem a docelową rabatą iglastą. Tam moje trawy nie znają donic ani ścieżek z kostki brukowej. Ich życie toczy się w rytmie wschodów słońca i porannej rosy.
Najpierw pojawia się Rozplenica kosmata. Niepozorna, ale z wiechami, które wyglądają jak srebrzyste ogonki kota. Uwielbia słońce i wolność — jeśli tylko nie podda się zimie, potrafi tworzyć kępki, które chwieją się przy najmniejszym powiewie wiatru, jakby rozmawiały z niebem.
Obok niej, wśród żeniszka meksykańskiego i przycupniętej szałwii, wyrasta Dmuszek jajowaty. Ten cudny maluszek musiał tam stać się eleganckim wypełnieniem. Jego miękkie, puszyste główki przypominają zbożowe kłosy dla lalek. To trawa do kochania — nie do przycinania, nie do ujarzmiania. Najpiękniej wygląda, gdy zostanie zerwana do bukietu i postawiona w glinianym dzbanku.
Obie bohaterki łąki kwietnej znalazły też miejsce na kwietniku (dmuszek) oraz na balkonie (dmuszek i rozplenica), łącząc się z szałwiami, gazanią, kocimiętką czy nemezją. Mobilny kwietnik z tymi bohaterkami będzie doskonałym uzupełnieniem frontowej strony ogrodu, gdzie niczym świta królewska będzie otaczał królewskiego miskanta.
Przymrozki jak kosynierzy
Wiosna nie zawsze jest łaskawa. Ta obecna zwłaszcza. Zdarza się, że ciepło lutuje nas w poczuciu bezpieczeństwa, jak było w lutym i marcu, a nagle — niczym zdrajca — nadchodzi mróz.
Wtedy rozciągam nad trawami agrowłókninę jak baldachim nad posłaniem dziecka. Donice z rozplenicami przenoszę pod ścianę, do osłoniętego kąta. Rozplenice japońskie pożałowały jednak przedwczesnej radości z ciepła. Ich przedwiosenne przyrosty zmarzły i wciąż nie widać nowych. Wszystko za sprawą niskich temperatur i generalnie późnego startu tych traw. Cały czas jednak liczę na to, że nadgonią zaległości.
Tak czy inaczej często trzeba być strażnikiem swojego ogrodu. Władcą drobnych gestów i opiekunem źdźbeł, które nie mają głosu, ale potrafią mówić — pięknie i w rytmie natury. Arystokratyczne towarzystwo potrafi być bardzo wrażliwe na zmienną pogodę o tej porze roku.
Zakończenie: Pieśń źdźbeł i ciszy
Gdyby ogrody mówiły, trawy ozdobne byłyby ich szeptem. Nie krzyczą barwami jak jednoroczne kwiaty, nie narzucają się kształtem jak egzotyczne krzewy. Ale kiedy poruszy się powietrze, kiedy wiatr zaplącze się w ich liściach, zaczynają śpiewać — pieśń ciszy, lekkości, rytmu. Trawy ozdobne nie są tłem. Są własną, nietuzinkową opowieścią. I jak każda dobra opowieść — zostają z nami długo po tym, gdy zamkniemy drzwi ogrodu na noc.


Dodaj komentarz